autorka: Agnieszka Rumińska

Czy proces, który miał nas zaprowadzić do lepszej rzeczywistości uda się? A może nadal trwa? Sprawdźmy największe grzechy polskiej architektury po transformacji.

 

Typowy dom w stylu dworkowym, fot. Agata Wiśniewska (Instytut Architektury)Typowy dom w stylu dworkowym, fot. Agata Wiśniewska (Instytut Architektury)

Blisko 30 lat od transformacji ustrojowej w Polsce coraz częściej skłania do podsumowań, także w architekturze. Świadczyć może o tym chociażby ostatnia edycja wystawy Warszawa w Budowie pt. „Wreszcie we własnym domu”, organizowanej od 8 lat przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. W tym roku na warsztat kuratorzy wzięli architekturę mieszkaniową, prezentując wachlarz zjawisk, które swój początek miały właśnie u progu rodzącej się nowej rzeczywistości ustrojowej. Wśród nich min. rozwój inwestycji deweloperskich, suburbanizacja, czy kres wielkiej płyty.

Materiały zgromadzone przez kuratorów, od makiet i zdjęć, przez artykuły prasowe oraz filmy z dronów latających nad podmiejskimi osiedlami, przedstawiły współczesną architekturę mieszkaniową jako palący problem nie tylko estetyczny, ale także, a może przede wszystkim urbanistyczny, z którym wciąż nie potrafimy sobie poradzić.

Krytyczny wydźwięk ostatniej edycji Warszawy w Budowie zwrócił uwagę na gorszą siostrę transformacji - architekturę która stanowi bezimienne tło dla realizacji renomowanych polskich architektów, którzy mogą się pochwalić sukcesami na polu międzynarodowym. Budynki Roberta Koniecznego, czy architektów z JEMS stanowią bowiem zdecydowaną mniejszość, wręcz margines realizacji, które co roku zapełniają przestrzeń naszego życia.

Masowa architektura deweloperska i korporacyjna, ale także agresywna zabudowa miejscowości turystycznych, kuriozalne centra handlowe, przebudowy zabytków, czy w końcu przestrzenie wspólne o niskiej jakości składają się na negatywny obraz zjawisk architektonicznych, które zapoczątkowała transformacja. O tym jak się w Polsce buduje wciąż decydują pieniądze, a nie dobro wspólne i mądra, wspólnie wypracowana polityka architektoniczna, wzorem chociażby państw zachodnich.

To co widzimy za oknem, jest więc pozostałością po szalonych latach 90., gdzie wolny rynek zaczął decydować o tym, jak będą wyglądały nasze miasta. Współczesny polski krajobraz jest wynikową odrzucenia socjalistycznych normatywów, prymatem własności prywatnej ponad wspólną oraz chęci odreagowania PRL-owskiej standaryzacji i ucisku. Transformacja, odcisnęła swoje piętno w sposób widoczny, niejednokrotnie nieodwracalny i do dziś odgrywa istotną rolę w kształtowania przestrzeni architektonicznej.

1. Dom polski

Po 1989 roku system centralnie sterowany wyparł młody kapitalizm, w którym nagle wszystko stało się możliwe. Można było zacząć zarabiać i wydawać. Polacy zaczęli masowo stawiać domy pod miastem, koniecznie w stylu dworkowym! W skrajnych przypadkach dokładano tralki, gipsowe figury albo blanki, jak na zamku w Malborku. Zwrot ku neostylom trwa do dziś, czego przykładem są tzw. turbodworki opisane przez Dorotę Leśniak Rychlak w katalogu do wystawy „Wreszcie we własnym domu”

Z początkiem lat 90. potrzeba posiadania domu była tak silna, że często nie liczono się z kosztami, by potem nie kończyć „ambitnych” przedsięwzięć. Do dziś w polskim krajobrazie powszechne są domy opuszczone i nieotynkowane, często wybudowane z dala od osad ludzkich. Realizacje z lat 90. nierzadko miały też balkony bez barierek, inne zaczynano budować od wielkiego płotu, który niespodziewanie pochłaniał cały budżet… Wszystko by odreagować szare blokowiska.

Opuszczona budowa, ul. Ligustrowa 22, fot. Krzysztof OlszakOpuszczona budowa, ul. Ligustrowa 22, fot. Krzysztof Olszak

Pamiątki wczesnego boomu na domy jednorodzinne do dziś straszą niestarannym wykonaniem i brakiem spójności z krajobrazem. Większość z nich budowali sami właściciele, a nie wykwalifikowani pracownicy, często też budowano tym co akurat było pod ręką, a wymarzone kolumienki robiono z otynkowanych rur kanalizacyjnych.

Polacy szczególnie pokochali projekty gotowe, tzw katalogowce, które na rynku pojawiły się już w 90. Wówczas w asortymencie były jedynie projekty pseudodworków albo nijakich brył krytych jaskrawym, najlepiej wielospadowym dachem. Dziś można w nich znaleźć także bardziej nowoczesne projekty. Mimo wszystko to wciąż architektura bez architekta.

2. Suburbanizacja

Z momentem wejścia dużych inwestycji deweloperskich do Polski, domy zaczęto budować masowo w postaci osiedli zamkniętych o zachęcających nazwach, jak „Cichy zakątek”, „Lawendowa dolina”, itp… Cena za metr jest pod miastem konkurencyjna, ponieważ działki budowalane znajdują się na dawnych terenach rolnych, bez dostępu do miejskiej infrastruktury, tak jak np. w podwarszawskim Józefosławiu, gdzie w miejscu dawnych działek ogrodniczych i szklarni rosną grodzone osiedla szeregowców.

Suburbanizacja na przykładzie Józefosławia, Michał Januszaniec, Ewa Hevelke, 'Komorowice', kadr z filmu 'Mały biały domek', 2016 / Materiały prasoweSuburbanizacja na przykładzie Józefosławia, Michał Januszaniec, Ewa Hevelke, 'Komorowice', kadr z filmu 'Mały biały domek', 2016 / Materiały prasowe

Inwestor sprzedaje marzenie o domu na wsi z ekspresowym dostępem do centrum miasta, po zakupie „dziury w ziemi” czar pryska, okazuje się, że wymarzony dom, to ciasny segment z widokiem na sąsiada i ogródek wielkości 4 mkw., a w dodatku bez drogi dojazdowej i przystanków komunikacji miejskiej w zasięgu. Brak odpowiedniej infrastruktury drogowej, komunikacyjnej, czy usługowej sprawia, że mieszkanie na przedmieściu zamienia się w koszmar. Mieszkańcy stają się zakładnikami swojego losu, skazani na wielogodzinne podróże samochodem tracąc w ten sposób dużą część swojego czasu i zdrowia…

Polska odznacza się największym wskaźnikiem rozproszenia zabudowy w Europie. To zjawisko najczęściej występuje w Polsce centralnej, południowej i południowo-wschodniej. Ekspansja budownictwa mieszkaniowego na tereny podmiejskie, nieprzystosowane do tych funkcji to obecnie jeden z największych problemów urbanistycznych, z jakimi przyszło nam się zmierzyć

3. Grodzone osiedle od dewelopera

Po epoce blokowisk, które budowały państwowe zakłady pracy, a potem spółdzielnie mieszkaniowe, przyszedł deweloper, który stał się głównym rozgrywającym na rynku nieruchomości. W zasadzie nie istnieje już dziś poważna i dostępna alternatywa dla zakupu mieszkania w inny sposób jak od prywatnej firmy, której nadrzędnym celem jest maksymalizacja zysku.

 Blok przy ulicy Zawiszy 12 widziany od strony ul. Banderii, fot. Google Street ViewBlok przy ulicy Zawiszy 12 widziany od strony ul. Banderii, fot. Google Street View

Model deweloperski narzucił pewien styl mieszkalnictwa, do którego aspiruje klasa średnia. To zazwyczaj kilkupiętrowy zespół budynków z parkingiem podziemnym, wewnętrznym podwórkiem i placem zabaw, obowiązkowo ogrodzone szczelnie płotem i naszpikowane systemem monitoringu niczym twierdza nie do zdobycia. Niedostępność osiedli deweloperskich dla osób z zewnątrz to dominująca cecha tych inwestycji, która ma dowodzić ich elitarności. W zależności od ceny budynki różnią się w zasadzie tylko standardem materiałów i wykończenia tzw, części wspólnych.

Osiedle przy ul. Kruczkowskiego 4, fot. Krzysztof OlszakOsiedle przy ul. Kruczkowskiego 4, fot. Krzysztof Olszak

Model grodzonych osiedli przez socjologów oraz urbanistów uważany jest za szkodliwy społecznie i potęgujący podziały. Co gorsza moda na grodzenie i zaznaczanie terytorium przeniosła się także na osiedla starszych budynków. Wspólnoty mieszkaniowe kamienic śródmiejskich, czy spółdzielnie mieszkaniowe PRL-owskich blokowisk masowo grodzą się i zamykają na otoczenie w pogodni za wyznaczonym przez dewelopera wzorcem.

Blok przy ul. Gagarina 25 widzany od strony ul. Stępińskiej, fot. Google Street ViewBlok przy ul. Gagarina 25 widzany od strony ul. Stępińskiej, fot. Google Street View

Osiedla deweloperskie nie cieszą się też dobrą jakością wykonania. Często to co widniało na wizualizacjach nie pokrywa się z rzeczywistością. Tańsze materiały oznaczają większy zysk dla inwestora, a ciasne upakowanie mieszkań, dodatkowe metry PUM (powierzchnia użytkowa mieszkania) na sprzedaż. Oszczędności czynione są także na zagospodarowaniu zieleni. W rezultacie większość współczesnych inwestycji mieszkaniowych pozostawia wiele do życzenia, nie tylko jeśli chodzi o estetykę, ale także funkcjonalność i jakość przestrzeni mieszkalnej.

 Dawna Fabryka Ślusarska Ogórkiewicza i Zagórnego w Warszawie, ul. Krowia 6, fot. deamon82/SkyscrapercityDawna Fabryka Ślusarska Ogórkiewicza i Zagórnego w Warszawie, ul. Krowia 6, fot. deamon82/Skyscrapercity

Inną praktyką nieodwracalnie zmieniającą przestrzeń jest burzenie lub znaczne przekształcanie tkanki zabytkowej pod inwestycje mieszkaniowe. Deweloperom posiadającym działkę z zabytkowym budynkiem wciąż opłaca się bardziej go wyburzyć niż zachować. Dzięki takim działaniom budowa jest tańsza i szybsza oraz bardziej dochodowa. Niestety to nie usprawiedliwia unicestwienia obiektów, które przetrwały wojny i kilka pokoleń. Jednym z przykładów bezkarności inwestora prywatnego wobec niszczenia architektury jest inwestycja mieszkaniowa przy ul. Krowiej na Pradze, gdzie niegdyś mieściła się niewielka fabryczka. Deweloper wbrew decyzji konserwatora zburzył ceglany obiekt, by inwestycja przebiegła sprawniej. Zamiast pieczołowicie odnowionego i autentycznego zabytku mamy więc odbudowaną atrapę przyduszoną olbrzymim blokiem mieszkalnym o mało wyszukanej architekturze.

4. Architektura bez architekta

Osobnym zagadnieniem jest architektura bez architekta, rozdział, który rozpoczął się wraz ze zmianami ustrojowymi i nadal nie został w pełni uregulowany prawnie. Prywatny inwestor może bardzo wiele, a nawet jeśli złamie prawo, konsekwencje jego działań nie są na tyle dotkliwe, by trzymać się wytycznych. Brak też wyraźnych dyrektyw mówiących o tym jak chronić zastaną architekturę przed zniszczeniem. Ten negatywny proces widać szczególnie podczas remontów i przekształceń budynków już istniejących, z których najbardziej cierpią zabytki.

Wspólnoty mieszkaniowe bez porozumienia z odpowiednimi organami decydują o wyglądzie budynków. Same ustalają przetargi na wykonawcę robót, często same również decydują o kolorystyce elewacji. W rezultacie polskie miasta aż kipią od pstrokatych elewacji, które poddawane są masowej termomodernizacji.

 Kolorowa elewacja bloku przy ul. Syreny 26, fot. Krzysztof OlszakKolorowa elewacja bloku przy ul. Syreny 26, fot. Krzysztof Olszak

Zaskakujące jak dobrze ma się u nas lobby systemów ociepleń. Nigdzie indziej w Europie nie ma tylu obłożonych styropianem domów, nawet w mroźnej Skandynawii to zjawisko praktycznie nie występuje.

Blok przy al. Jana Pawła II 49, fot. Mateusz OpasińskiBlok przy al. Jana Pawła II 49, fot. Mateusz Opasiński

Plaga termonodernizacji, nazywana też pastelozą, ze względu na odcienie farb używanych na elewacjach, to niejednokrotnie wyrok dla zabytków, które pod grubą warstwą ocieplenia gubią interesujący detal i autentyczność. Plaga nie oszczędza nawet grubych murów kamienic, czy budynków ceglanych, które mają naturalną izolację.

Dom przy ul. Tyszkiewicza 11 przed remontem elewacji, 31.01.2011, fot. Patrycja JastrzębskaDom przy ul. Tyszkiewicza 11 przed remontem elewacji, 31.01.2011, fot. Patrycja Jastrzębska

Termomodernizacja często idzie w parze z wymianą autentycznych detali architektury, np. drzwi, oświetlenia, nawierzchni klatek schodowych, itp… Zabytkowe detale zastępują tańsze odpowiedniki z marketów budowlanych, a dawna architektura idzie w niepamięć. Często trudno poznać, czy budynek powstał 100 czy 10 lat temu.

 Dom przy ul. Tyszkiewicza 11 po remoncie elewacji, 23.01.2017, fot. Patrycja JastrzębskaDom przy ul. Tyszkiewicza 11 po remoncie elewacji, 23.01.2017, fot. Patrycja Jastrzębska

5. Ginące dziedzictwo modernizmu

Faktem jest, że architektura nie jest jeszcze traktowana w Polsce jako dziedzictwo kulturowe i podlega masowym wyburzeniom lub przekształceniom na cele komercyjne. W samej Warszawie w ostatnim roku straciliśmy co najmniej kilka budynków reprezentujących minioną epokę (Sezam, Emilia), a już wiadomo, że podobny los czeka słynną Rotundę. Koniunktura nie oszczędza nawet najwybitniejszych przykładów architektury.

Supersam, 1962, fot. Zbyszko Siemaszko/NACSupersam, 1962, fot. Zbyszko Siemaszko/NAC

W miejscu Supersamu, który ze względu na unikalną konstrukcję dachu był ikoną nowoczesnej architektury lat 60. XX wieku, dziś stoi wysoki na kilkanaście kondygnacji kompleks biurowo-handlowy. Innym zapomnianym obiektem jest Pawilon Chemii przy Brackiej, jeden z ostatnich tego typu obiektów w stolicy. W jego miejsce stanął ekskluzywny dom handlowy.

Pawilon Chemii przy ul. Brackiej, fot. Zbyszko Siemaszko/NACPawilon Chemii przy ul. Brackiej, fot. Zbyszko Siemaszko/NAC

Być może zastępowanie starego nowym, to znak czasów i tendencja ta jest nieunikniona, razi jednak skala tego zjawiska oraz brak wystarczającej ochrony konserwatorskiej obiektów najcenniejszych.

6. Krajobraz potransformacyjny

Myśląc architektura, trzeba brać też pod uwagę przestrzeń wokół budynków, a z nią od ponad 25 lat mamy spory problem. Nowe inwestycje kończą się zazwyczaj na linii ogrodzenia działki. Brakuje całościowych programów rewaloryzacji większych obszarów miejskich, tak by nasze miasta wyglądały spójnie i ładnie. Brak ustawy o zagospodarowaniu przestrzennym, czy ochronie krajobrazu przed reklamami i nielegalnymi szyldami niesie za sobą brzemię chaosu i bałaganu, który odróżnia polskie miasta na tle innych zachodnich metropolii. Sam fakt, że centrum Warszawy to olbrzymi niezagospodarowany plac, który służy jako parking, przystanek dla autokarów i przestrzeń „ekspozycyjną” dla banerów reklamowych, świadczy o wysokiej randze tego zjawiska.

Plac Defilad i Pałac Kultury, 1964, fot. Zbyszko Siemaszko/NACPlac Defilad i Pałac Kultury, 1964, fot. Zbyszko Siemaszko/NAC

Plac Defilad od strony ul. Marszałkowskiej, 21.01.2017, fot. Krzysztof OlszakPlac Defilad od strony ul. Marszałkowskiej, 21.01.2017, fot. Krzysztof Olszak

Najgorzej jest jednak w dzielnicach oddalonych od centrum, gdzie dominują blokowiska. Poza okładaniem budynków styropianem i budowaniem kolejnych zamkniętych osiedli deweloperskich, brakuje tam działań, które pozwoliłoby te odczłowieczone przestrzenie ożywić i zrewitalizować. Dzielnice takie jak, Białołęka, czy nawet Wola służą bowiem jedynie za sypialnie miejskie, a nie centrum życia ich mieszkańców.

Bloki przy ul. Głębockiej 54, fot. Krzysztof OlszakBloki przy ul. Głębockiej 54, fot. Krzysztof Olszak

7. Co jeszcze?

Do negatywnych zjawisk zapoczątkowanych transformacją można zapewne dołożyć jeszcze sporo przykładów. Mogą to być nieukończone budowy, jak np. szkieletor przy placu Politechniki, będący symbolem potransformacyjnych aspiracji i ich zderzenia z rzeczywistością. Architektoniczne koszmarki, jak kultowy już hotel Czarny Kot przy Powązkowskiej.

 Budowa bloku przy pl. Politechniki 4, 21.04.2011, fot. Krzysztof OlszakBudowa bloku przy pl. Politechniki 4, 21.04.2011, fot. Krzysztof Olszak

Mogą to być aroganckie inwestycje wysokościowe w centrum miasta, które oprócz efekciarstwa nie wnoszą nic dla jego mieszkańców (Złota 44). Ale także brak pewnych inwestycji, które wymusza zmiana stylu życia, jak podziemne parkingi.

Budynek przy ul. Złotej 44, fot. Krzysztof OlszakBudynek przy ul. Złotej 44, fot. Krzysztof Olszak Jeśli spojrzymy na nasze miasta, jak na odzwierciedlenie nas samych, diagnoza może być niepokojąca. Budujemy dużo i szybko, jednak brakuje w tym wszystkim wspólnego planu i wyobrażenia, jak ta wspólna dla nas wszystkich przestrzeń powinna wyglądać. Grzechy z zasady są jednak do odkupienia, przed nami jedynie bardzo długa pokuta.

autorka: Agnieszka Rumińska

Studiowała historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, w latach 2008-2015 szefowa portalu architektonicznego BRYLA.pl, organizatorka plebiscytu internetowego BRYŁA i MAKABRYŁA ROKU, autorka książki pt. "101 najciekawszych polskich budynków dekady", twórczyni popularnego fanpage'u na Facebooku "Polisz Arkitekczer". Obecnie szefowa serwisu kulturalnego CoJestGrane24.pl