Ułatwienia dostępu

autor: Krzysztof Mordyński

Nie wszyscy wiedzą, że plac Konstytucji – znany przede wszystkim jako reprezentacyjne dzieło socrealizmu szykowane na wielotysięczne manifestacje – miał być w zamyśle jego projektantów gwarnym „salonem miejskim”. Architekci planowali go jako tętniący życiem punkt na mapie przebudowywanej Warszawy, gdzie można byłoby kupić wszystko – od gitary poprzez ciastka aż po pantofelki. O ile więc polityczno-propagandowemu znaczeniu placu poświęca się zazwyczaj dużo uwagi, o tyle koncepcja funkcjonalna tej przestrzeni odgrywa rolę lekceważonego Kopciuszka… A przecież wiadomo, na czyją nóżkę pasował pantofelek, który znalazł książę.

Na otwarciu placu 22 lipca 1952 roku były tłumy. Ludzie zza barierek przyglądali się widowisku. Wzdłuż ustawionej na środku trybuny honorowej z władzami państwowymi i partyjnymi maszerowały niekończące się grupy młodzieży, budowniczych i urzędników. Ramię w ramię w każdym szeregu szło 40 osób niosących wstęgi z hasłami. Gdy zakończył się pochód, widzowie wyszli na plac i zostali na nim aż do wieczora. Zabawa i tańce trwały jeszcze przy świetle latarni i kandelabrów. Jednak już w środę, 23 lipca, gdy ludzie poszli do pracy, ta wielka scena teatru życia miejskiego opustoszała. Jeśli coś naprawdę wypełniało przestronną przestrzeń placu, to były to letnie promienie słoneczne. Nieliczne wówczas w Warszawie samochody, ciężarówki i autobusy nie były w stanie utworzyć korka na dwóch kilkupasmowych jezdniach okrążających plac. Na jego środek, na przeraźliwie pustą podłogę, którą ożywiały tylko geometryczne dekoracje z cegieł i płyt kamiennych, zapuszczali się wyłącznie najbardziej wytrwali miłośnicy nowego wielkomiejskiego oblicza miasta i ciekawscy turyści.

 Na środku placu Konstytucji, 1953, zbiory Marty Baranowskiej, Społeczne Archiwum WarszawyNa środku placu Konstytucji, 1953, zbiory Marty Baranowskiej, Społeczne Archiwum Warszawy

Już w październiku plac stał się przedmiotem dyskusji szerokiego grona architektów. Dla wszystkich uczestników narady było całkowicie jasne, że nie mogą tak po prostu szczerze wyrażać swoich poglądów na każdy temat – działo się to przecież w samym środku okresu stalinowskiego. Niemniej dozwolona była „konstruktywna” krytyka, czyli taka, która formalnie wynikała z troski o właściwą postać realizmu socjalistycznego w architekturze polskiej. Dyskutanci wątpiący w walory doktryny skupili się więc na niektórych elementach placu, a temat otwartej przestrzeni kilkukrotnie powracał w ich wypowiedziach.

Eugeniusz Wierzbicki, jeden z trzech architektów grupy Tygrysy, która projektowała Dom Partii, nie mógł pogodzić się z organizacją centralnej części placu: „Nie zgadzam się z tym, że kamień podłogi zdał egzamin. W praktyce cała centralna część placu jest nie uczęszczana. Na pewno byłoby lepiej, gdyby tam był zieleniec. Wielka pusta przestrzeń kamienna nie jest odpowiednia” 1 . Zachęcony słowami kolegi architekt Zygmunt Kleyff pozwolił sobie na bardziej uszczypliwe uwagi: „Niektórzy koledzy twierdzą, że placowi brak zieleni. Może to i słuszne, ale jest jeszcze inny brak zasadniczy, któremu dał wyraz pewien mój znajomy literat. Powiedział on mianowicie, że na środek placu trzeba by przenieść targowisko z Koszykowej z jego różnobarwną masą marchewki, sałaty, gwarem i prawdziwym życiem. Oczywiście propozycja ta nie znajduje gospodarczego uzasadnienia, odzwierciedla jednak pragnienie, by plac Konstytucji zaczął żyć nie tylko patosem, by stał się bardziej swojski” 2 .

 Gołębie nigdy nie przejmowały się zastrzeżeniami ludzi w stosunku do architektury placu Konstytucji. W kolejnych latach po otwarciu na chodnikach placu posadzono więcej drzew, lata 60,. zbiory Justyny i Michała Nowickich, Społeczne Archiwum WarszawyGołębie nigdy nie przejmowały się zastrzeżeniami ludzi w stosunku do architektury placu Konstytucji. W kolejnych latach po otwarciu na chodnikach placu posadzono więcej drzew, lata 60,. zbiory Justyny i Michała Nowickich, Społeczne Archiwum Warszawy

Na obronę projektantów placu trzeba koniecznie powiedzieć, że oni wcale tej pustej przestrzeni nie chcieli, ani jej tam nie projektowali. Józef Sigalin oraz jego trzej najbliżsi współpracownicy – Stanisław Jankowski, Zygmunt Stępiński i Jan Knothe, którzy przygotowali podstawowy projekt Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, mieli inny pomysł. W pierwszych planach z połowy 1950 roku, prezentowanych na makietach i rysunkach, na południowej części dzisiejszego placu miał wznosić się wieżowiec przeznaczony na reprezentacyjny hotel. Na pierwszy rzut oka pomysł był całkiem obiecujący i – co najważniejsze – wypełniał wymogi doktryny socrealistycznej o „czytelności miasta”. Wieżowiec miał bowiem szansę stać się wyrazistym punktem docelowym zamykającym perspektywę osi poszerzonej ulicy Marszałkowskiej na odcinku od ogrodu Saskiego aż do placu Konstytucji. Problem z tym pomysłem był jednak taki, że mimo wysiłków projektantów, wieżowca nie można było ustawić równo na osi ulicy. Wyniosły hotel musiałby stać z boku, „krzywo”, nieco na zachód od linii biegnącej wzdłuż środka Marszałkowskiej. Wynikało to z niewielkiej ilości miejsca między dwoma wylotami ulic na południowej ścianie placu – dalszym biegiem „wąskiej” Marszałkowskiej w stronę placu Zbawiciela, a jezdniami Waryńskiego, nowej arterii, która prowadziła w kierunku Pola Mokotowskiego. Takiego asymetrycznego rozwiązania nie zatwierdził Bolesław Bierut, komunistyczny prezydent Polski, który rościł sobie ambicje do dawania wskazówek i porad architektom.

Pomysł wybudowania wieżowca zarzucono i już od jesieni 1950 roku architekci pracowali nad alternatywną wersją projektu. Plac został wydłużony na południe do dzisiejszych rozmiarów. Hotel w formie pięciopiętrowego bloku stanął kilkanaście metrów dalej, ale jako zamknięcie osi widokowej szerokiej Marszałkowskiej wydawał się zbyt niski. Wówczas sięgnięto po koncepcję ażurowego zakończenia dalekiej perspektywy arterii. Zygmunt Skibniewski, dyrektor Biura Urbanistycznego Warszawy, tłumaczył, że projektanci dążyli do zastosowania tu zasady kompozycyjnego przenikania w głąb, dużo trudniejszej zresztą w kompozycji3 niż jeden mocny akcent. Za dość tajemniczymi słowami Skibniewskiego krył się zespół niższych i wyższych elementów „małej architektury”, które w odległym widoku – w perspektywie szerokiej Marszałkowskiej – powinny były na siebie częściowo
zachodzić i tworzyć ażurową zasłonę południowej ściany placu. Ta kompozycja powinna mieć punkt centralny, który skupiałby uwagę przechodnia i odwracał uwagę od asymetrii i braku plastycznej równowagi fragmentu zamknięcia perspektywy ulicy budynkiem hotelu MDM.

 Asymetryczna południowa ściana placu Konstytucji przecięta "wąską" Marszałkowska (w środku  zdjęcia) i ukosem odchodzącą szeroką ulicą Waryńskiego (z prawej), fot. Anna Latos, 2002, Społeczne Archiwum WarszawyAsymetryczna południowa ściana placu Konstytucji przecięta "wąską" Marszałkowska (w środku zdjęcia) i ukosem odchodzącą szeroką ulicą Waryńskiego (z prawej), fot. Anna Latos, 2002, Społeczne Archiwum Warszawy

 W pierwszej kolejności rozpatrywano tu trzy wielkie rzeźby lub tylko jedną – centralnie ustawioną. Na jednym ze szkiców Zygmunta Stępińskiego na środku placu narysowany został obelisk wzorowany na egipskich pomnikach. Większe nadzieje wiązano jednak z grupą trzech rzeźb, które można byłoby rozstawić na placu, w miejscu przewidzianym dawniej na wieżowiec. Trzy akcenty ustawione zgodnie z osią Marszałkowskiej powinny były wyznaczać symetrię kompozycyjną placu, nawet jeśli wielki wylot ulicy Waryńskiego zaburzałby taką równowagę. W 1951 roku rozpisano nawet konkurs na rzeźby o tematach: Śląsk, Stolica, Pomorze. Jury nie zdecydowało się jednak rekomendować żadnej z
prac do realizacji. Potrzebny był więc pomysł zastępczy i tak narodziła się idea ustawienia – tymczasowo – trzech kandelabrów. Wyglądem miały one nawiązywać do kolumny Zygmunta, a więc akcentu bardzo warszawskiego, lecz zamiast figury króla wieńczyły je korony złożone z ośmiu latarni osadzonych w artystycznej oprawie.

Trzy równomiernie rozmieszczone kandelabry miały wytworzać wrażenie symetrii placu, fot. Maksymilian Stebel, lata 70. i 80. zbiory rodziny Sternickich, Społeczne Archiwum WarszawyTrzy równomiernie rozmieszczone kandelabry miały wytworzać wrażenie symetrii placu, fot. Maksymilian Stebel, lata 70. i 80. zbiory rodziny Sternickich, Społeczne Archiwum Warszawy

Kandelabry nie spełniły wyznaczonej im urbanistycznej funkcji – trudno je zobaczyć, gdy patrzy się z daleka. Za to z bliska imponowały rozmiarami. Ich wielkie podstawy już w czasie otwarcia służyły za kilkustopniową trybunę dla widzów. Dość szybko jako oryginalny element wyposażenia placu stały się jego znakiem rozpoznawczym. Ten, kto odwiedzał Warszawę z aparatem fotograficznym, chciał mieć zdjęcie na placu Konstytucji z kandelabrami. Niektórym udało się je złapać w kadrze w całości, innym ta trudna sztuka się nie powiodła. Niełatwo było tak się ustawić, aby zarówno sylwetka fotografowanego, jak i kandelabr były dobrze widoczne. Inni od razu pogodzili się z
tym, że w kadrze złapie się tylko fragment podstawy latarni – w końcu to człowiek był najważniejszy!

 Plac Konstytucji, w tle hotel MDM i (prawie niewidoczne) kandelabry, 1953, zbiory Marty Baranowskiej, Społeczne Archiwum WarszawyPlac Konstytucji, w tle hotel MDM i (prawie niewidoczne) kandelabry, 1953, zbiory Marty Baranowskiej, Społeczne Archiwum Warszawy

Zdjęcie pamiatkowe na tle fragmentarycznie widocznych kandelabrów, lata 50-60., zbiory rodziny Pągowskich, Społeczne Archiwum WarszawyZdjęcie pamiatkowe na tle fragmentarycznie widocznych kandelabrów, lata 50-60., zbiory rodziny Pągowskich, Społeczne Archiwum Warszawy 

 Na podstawie kandelabru, lata 50., zbiory Dariusza Gubasa, Społeczne Archiwum WarszawyNa podstawie kandelabru, lata 50., zbiory Dariusza Gubasa, Społeczne Archiwum Warszawy

Przed kandelabrami – właśnie na samym środku pustej przestrzeni placu – architekci zaplanowali fontanny. Jak twierdził Sigalin, urządzenia doprowadzające wodę na środek placu zostały wykonane, wystarczyło więc stosunkowo niewielkim kosztem wybudować basen i zainstalować wodotrysk. Niestety nigdy do tego nie doszło. Fontanna oraz poruszające się lustro wody miały wprowadzać ruch i urozmaicenie na placu, dawać powód przechodniom, żeby wybrali się na jego środek. Równocześnie w widoku z daleka od strony szerokiej Marszałkowskiej, strumień wody miał być poprzedzającym kandelabry elementem owej kompozycji opisanej przez Skibniewskiego.
Życie nie lubi próżni, a miasto poluje na każdą pustą przestrzeń. Gdy tylko wzrosła liczba samochodów w Warszawie, widok parkującego auta na placu stał się czymś naturalnym. Początkowo traktowano go nawet jako symbol sukcesu – jak trudno było zdobyć dobry samochód w czasach PRL-u! Zdjęcia parkujących aut na Rynku Starego Miasta zamieszczano nawet w albumach o odbudowie Warszawy, traktując ten widok jako znak odradzającego się życia. Niewiele osób dziwił więc fakt, że od lat 60. środek placu Konstytucji zaczął służyć jako parking. Początkowo samochodów było niewiele, później szczelnie wypełniły każde miejsce. Po reorganizacji ruchu na placu, parking wydłużono aż do kandelabrów. W latach 90. na środku placu ustawiono na stałe wielką metalową konstrukcję, na której wieszano płachty reklamowe. Równocześnie na szerokich chodnikach bocznych części placu wyrosło miasteczko plastikowych budek z gastronomią prowadzoną przez Wietnamczyków, z papierosami i 1001 drobiazgów. Można powiedzieć, że w nieco innej wersji, ale zrealizowana została wizja literata – przyjaciela Kleyffa – który domagał się targowiska w tym miejscu.

 W latach 90. chodniki placu Konstytucji zajęło miasteczko budek z gastronomią i towarami, fot. Marta Zielińska, Społeczne Archiwum WarszawyW latach 90. chodniki placu Konstytucji zajęło miasteczko budek z gastronomią i towarami, fot. Marta Zielińska, Społeczne Archiwum Warszawy

Nie o taki handel chodziło jednak architektom na początku lat 50. Gdy projektowali MDM, w Polsce panowała gospodarka planowa. Osiedla urządzane były przez architektów we wszystkich, nawet najmniejszych szczegółach. Zespół Sigalina wziął więc na siebie zadanie wyposażenia MDM we wszelkie potrzebne mieszkańcom sklepy, usługi i instytucje. Ba! Mieli z nich korzystać nie tylko lokatorzy MDM-owskich bloków, lecz powinny służyć także mieszkańcom całej stolicy.

Najwspanialsze atrakcje kryły się pod wysokimi podcieniami, które ujmowały z obu stron plac Konstytucji i prowadziły dalej, w stronę placu Zbawiciela. Wabiły cieniem w słoneczne dni, zapewniały schronienie przed deszczem i śniegiem, gdy pogoda nie dopisywała, oraz oferowały spacer przyjemnie oświetlonym traktem wieczorową porą. Tutaj architekci MDM rozplanowali wielkie sklepy, które wówczas, w epoce sprzed galerii handlowych, kojarzyły się z najwspanialszym przepychem przedwojennej Warszawy. Były to lokale sprzedaży o wysokich oknach, w których znajdowały się wystawy z produktami pierwszej potrzeby oraz zbytku, na które łakomym okiem patrzyli mieszkańcy Warszawy przyzwyczajeni do tymczasowych sklepików w ruinach domów. Lokale handlowe na MDM miały wielką salę do sprzedaży oraz antresolę przeznaczoną na warsztaty, naprawy i poprawki. Można w nich było nabyć „galanterię” damską i męską, buty, tkaniny, artykuły sportowe i muzyczne, książki, zabawki, a nawet futra. Jadłodajnie, kawiarnie, restauracje oraz bary owocowe czy mleczne zaprojektowano tak, aby mogły wyżywić rzesze mieszkańców stolicy. Najbardziej uczęszczane znajdowały się po zachodniej stronie Marszałkowskiej. Wszystkie przyozdobiono artystycznym meblami, żyrandolami, balustradami z giętego żelaza, a przede wszystkim kafelkami, nieraz o fantazyjnych dekoracjach zwierzęcych. Nie udała się co prawda wentylacja, na którą narzekano w prasie, klimatyzacji wtedy jednak nie stosowano.

 Oryginalny neon kawiarni Uśmiech na rogu Koszykowej, fot. Eugeniusz Płoński, 1965-70, Społeczne Archiwum WarszawyOryginalny neon kawiarni Uśmiech na rogu Koszykowej, fot. Eugeniusz Płoński, 1965-70, Społeczne Archiwum Warszawy

W Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej miało być około 50 branż. Ponieważ hasłem tego okresu była harmonia, architekci zaplanowali też neony zgodne z ówczesną stylistyką. Proste, dostojne litery głosiły, gdzie jest kawiarnia, a gdzie kwiaciarnia. Te neony długo zachowały się w narożnikowych budynkach placu z kolumnami. Jednak prawdziwy boom na reklamy świetlne przyszedł dopiero w latach 70. Wówczas zajęły one wszystkie wolne miejsca na attykach gmachów placu. Do legendy przeszedł neon Siatkarka – reklama sklepu sportowego poniżej, czy Czysta żywa wełna zachwalająca produkty firmy Woolmark. Niestety, w latach 90. weszły nowe standardy reklamowe, które charakteryzowała krzykliwość, efekciarstwo i ogólny brak harmonii oraz szacunku dla zastanego kontekstu architektury. Chociaż w ostatnich latach dużo w tej mierze się poprawiło – między innymi dzięki ustawie krajobrazowej – tę przykrą plagę reklam niszczących walory miasta niezupełnie mamy jeszcze za sobą. Wystarczy przejść się MDM-em, by spotkać płaskorzeźby ściśnięte z obu stron przez podświetlane gabloty reklamowe. Nie zdziwmy się, jeśli następne pokolenia będą uważały nasze czasy za barbarzyński okres w dziejach estetyki.

 Estetyka lat 90., kłujacy w oczy daszek w socrealistycznym kontekście, fot. Marta Nowosielska, 1998, Społeczne Archiwum WarszawyEstetyka lat 90., kłujacy w oczy daszek w socrealistycznym kontekście, fot. Marta Nowosielska, 1998, Społeczne Archiwum Warszawy

Czy architekci podołali swojemu zadaniu? Czy plac Konstytucji kiedykolwiek był „salonem miejskim”? Na pewno nie sprzyjała temu planowana reprezentacyjna funkcja placu, która raziła nadmiernym patosem i szeroką przestrzenią oraz rozbijała jego ściany na pozbawione łączności ciągi. Jednak w podcieniach – tak jak i dziś – zawsze był ruch, sklepy należały do najlepiej zaopatrzonych w mieście, a w kawiarniach i restauracjach zazwyczaj trudno było o wolny stolik. Projektanci MDM-u dali ramy przestrzenne dla ruchliwego życia miejskiego, którego formy niekiedy miały prawo zaskoczyć ich samych. Po placu, na którym Bierut witał manifestantów, chodził także słoń (reklama cyrku), odbyło się kilka koncertów, a w kawiarni Niespodzianka siedzibę miał komitet wyborczy, który doprowadził do obalenia komunizmu.

 

Przypisy

1 Dyskusja architektów o placu Konstytucji, „Architektura” 1953, nr 1, s. 8.

2 Tamże, s. 23.

3 Tamże, s. 14.

 

Wybrana bibliografia

Dyskusja architektów o placu Konstytucji, "Architektura" 1953, nr 1, s. 1-28.

Krzysztof Mordyński, Kompozycja, hierarchia, ideologia. Socrealistyczna przebudowa Warszawy według koncepcji jedności urbanistycznej miasta, „Biuletyn Historii Sztuki” 2014, nr 3, s. 535–-557.

 Józef Sigalin, Stanisław Jankowski, Jan Knothe, Zygmunt Stępiński, Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, „Stolica” 1950, nr 35, s. 4–6.

Włodzimierz Włodarczyk, Socrealizm. Sztuka polska w latach 1950–-1954, Paryż 1986.

 

Projekt realizowany dzięki wsparciu finansowemu m. st. Warszawa.

 

autor: Krzysztof Mordyński

Historyk i historyk sztuki, bada dzieje architektury i urbanistyki w okresie powojennym. Autor książki „Sny o Warszawie. Wizje przebudowy miasta 1945–1952” (nagroda historyczna Klio 2021).
Aktualnie kończy pracę nad książką poświęconą historii powstania Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej, która jest adaptacją jego doktoratu obronionego w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk.